"Instytucja zaufania publicznego"
: 02 sie 2013, 04:40
Witam forumowiczów,
w tym wątku chciałbym podzielić się wekslowym wątkiem historii jaką obserwowałem, pomagając znajomym "wyplątać się" z zaciągniętego przez nich kredytu hipotecznego.
Historia zaczyna się standardowo i banalnie -- bank dla zabezpieczenia zawieranej umowy zażądał wystawienia przez kredytobiorców weksla in blanco. Trafniejszym określeniem będzie tutaj jednak sformułowanie: weksla gołego, gdyż składał się on wyłącznie z urywków tekstu (na kształt dawnego blankietu urzędowego) wydrukowanych na kartce A4, pod którymi wystawcy zamieścili swoje podpisy. W dyspozycji banku znalazła się zatem czysta kartka "na zlecenie", nie zawierająca oznaczenia daty i miejsca wystawienia, bez wskazania remitenta ani charakteru weksla.
Ciekawostka 1: na wekslu, tuż pod podpisami wystawców (wzorem pozostałych dokumentów tej umowy kredytowej), przystawiono pieczątkę o treści "podpisy złożono w mojej obecności" a obok niej znalazł się podpis pracownika banku w jego pieczęci imiennej. Niestety nie wiem, czy to tylko niedostateczne wyszkolenie tego konkretnego pracownika, czy też błąd proceduralny, bo określenie w jakim charakterze ten podpis znalazł się na wekslu może prowadzić do ciekawych wniosków ;)
Do weksla sporządzono deklarację wekslową w dwóch egzemplarzach -- również standardową. Jej zapisy przewidywały zwrot weksla na żądanie wystawców, po całkowitej spłacie zobowiązania.
Ciekawostka 2: deklaracja została podpisana również za bank. Przy wekslu gołym małe pocieszenie, ale zawsze to jakiś plusik.
Życie toczy się dalej i docieramy do momentu, w którym kredyt zostaje spłacony. Sprawa zwrotu weksla powoduje małą panikę w banku. Nikt takiej dyspozycji nie ma zamiaru przyjąć, gdyż podobno "zmieniły się procedury" i "weksle są teraz automatycznie niszczone w trakcie procedury rozliczenia kredytu" (!!!). Na obszerne, pisemne żądanie skierowane na adres centrali, które bank traktuje jako reklamację (bo widać tylko tak potrafią umiejscowić je w swoich wszechmocnych procedurach), odpowiadają w zasadzie jednym zdaniem -- powtarzając, że weksel został zniszczony komisyjnie, oraz pomijając wszelkie inne podniesione w żądaniu kwestie.
Jak wiadomo, w takiej sytuacji jedyne wyjście to mieć przez resztę życia nadzieję, że weksel faktycznie zniszczono, bo ani trochę nie ratuje nas umorzenie (o ile w ogóle da się je przeprowadzić), ani też do momentu "wypłynięcia" takiego weksla nie ma za bardzo innych opcji.
Po upływie kolejnych kilku miesięcy, gdy w końcu nastąpiło wykreślenie wpisów z hipoteki i ostateczne posprzątanie po tym kredycie, następuje cud. Ex-kredytobiorcy otrzymują listem zwykłym na adres korespondencyjny ostatnią przesyłkę, w której poza wyciągiem z zamkniętego właśnie konta, rozliczeniem odsetek za niepełny okres i podobnymi technicznymi dokumentami znajduje się również oryginał weksla, przekreślony po przekątnych kartki. Tak, tego samego weksla, którego komisyjne zniszczenie potwierdzono wcześniej.
Wnioski? Myślę, że każda taka historia (tym razem, na szczęście, zakończona happy-endem) mówi sama za siebie. Wystawianie weksli gołych, nie ważne jak wiarygodna wydaje się nam druga strona (a bank powinien być przecież na samej górze w tej klasyfikacji), to zabawa odbezpieczonym granatem.
PS. W tym miejscu chciałbym pozdrowić gospodarza i podziękować za prowadzenie tego doskonałego serwisu, który czytam z wielką ciekawością od dłuższego już czasu :)
w tym wątku chciałbym podzielić się wekslowym wątkiem historii jaką obserwowałem, pomagając znajomym "wyplątać się" z zaciągniętego przez nich kredytu hipotecznego.
Historia zaczyna się standardowo i banalnie -- bank dla zabezpieczenia zawieranej umowy zażądał wystawienia przez kredytobiorców weksla in blanco. Trafniejszym określeniem będzie tutaj jednak sformułowanie: weksla gołego, gdyż składał się on wyłącznie z urywków tekstu (na kształt dawnego blankietu urzędowego) wydrukowanych na kartce A4, pod którymi wystawcy zamieścili swoje podpisy. W dyspozycji banku znalazła się zatem czysta kartka "na zlecenie", nie zawierająca oznaczenia daty i miejsca wystawienia, bez wskazania remitenta ani charakteru weksla.
Ciekawostka 1: na wekslu, tuż pod podpisami wystawców (wzorem pozostałych dokumentów tej umowy kredytowej), przystawiono pieczątkę o treści "podpisy złożono w mojej obecności" a obok niej znalazł się podpis pracownika banku w jego pieczęci imiennej. Niestety nie wiem, czy to tylko niedostateczne wyszkolenie tego konkretnego pracownika, czy też błąd proceduralny, bo określenie w jakim charakterze ten podpis znalazł się na wekslu może prowadzić do ciekawych wniosków ;)
Do weksla sporządzono deklarację wekslową w dwóch egzemplarzach -- również standardową. Jej zapisy przewidywały zwrot weksla na żądanie wystawców, po całkowitej spłacie zobowiązania.
Ciekawostka 2: deklaracja została podpisana również za bank. Przy wekslu gołym małe pocieszenie, ale zawsze to jakiś plusik.
Życie toczy się dalej i docieramy do momentu, w którym kredyt zostaje spłacony. Sprawa zwrotu weksla powoduje małą panikę w banku. Nikt takiej dyspozycji nie ma zamiaru przyjąć, gdyż podobno "zmieniły się procedury" i "weksle są teraz automatycznie niszczone w trakcie procedury rozliczenia kredytu" (!!!). Na obszerne, pisemne żądanie skierowane na adres centrali, które bank traktuje jako reklamację (bo widać tylko tak potrafią umiejscowić je w swoich wszechmocnych procedurach), odpowiadają w zasadzie jednym zdaniem -- powtarzając, że weksel został zniszczony komisyjnie, oraz pomijając wszelkie inne podniesione w żądaniu kwestie.
Jak wiadomo, w takiej sytuacji jedyne wyjście to mieć przez resztę życia nadzieję, że weksel faktycznie zniszczono, bo ani trochę nie ratuje nas umorzenie (o ile w ogóle da się je przeprowadzić), ani też do momentu "wypłynięcia" takiego weksla nie ma za bardzo innych opcji.
Po upływie kolejnych kilku miesięcy, gdy w końcu nastąpiło wykreślenie wpisów z hipoteki i ostateczne posprzątanie po tym kredycie, następuje cud. Ex-kredytobiorcy otrzymują listem zwykłym na adres korespondencyjny ostatnią przesyłkę, w której poza wyciągiem z zamkniętego właśnie konta, rozliczeniem odsetek za niepełny okres i podobnymi technicznymi dokumentami znajduje się również oryginał weksla, przekreślony po przekątnych kartki. Tak, tego samego weksla, którego komisyjne zniszczenie potwierdzono wcześniej.
Wnioski? Myślę, że każda taka historia (tym razem, na szczęście, zakończona happy-endem) mówi sama za siebie. Wystawianie weksli gołych, nie ważne jak wiarygodna wydaje się nam druga strona (a bank powinien być przecież na samej górze w tej klasyfikacji), to zabawa odbezpieczonym granatem.
PS. W tym miejscu chciałbym pozdrowić gospodarza i podziękować za prowadzenie tego doskonałego serwisu, który czytam z wielką ciekawością od dłuższego już czasu :)