Rzeczy dziwne i ciekawe-znalezione w sieci :)
: 08 lip 2012, 10:58
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obc ... &startsz=xKurczaki w Polsce są dobrze traktowane
Krystyna Naszkowska 2012-07-06, ostatnia aktualizacja 2012-07-06 12:56:03.0
- To tylko mit, że kurczaki w Polsce są karmione różnymi świństwami, pobudzaczami wzrostu, antybiotykami, hormonami i lepiej ich nie jeść? - z Maciejem Przyborskim, wiceprezesem Krajowej Rady Drobiarstwa - Izby Gospodarczej, rozmawia Krystyna Naszkowska
Niedawno poszedłem na bazar po rybę. I kiedy zastanawiałem się, czy kupić pstrąga, pani, która stała przede mną, odwróciła się i mówi: ''Proszę pana, niech pan tego nie robi! Te pstrągi są hodowane jak kurczaki w kurniku, stłoczone, karmione antybiotykami, bo bez tego by od razu umarły''. Ręce mi opadły. Jak walczyć z takimi mitami?!
To tylko mit, że kurczaki w Polsce są karmione różnymi świństwami, pobudzaczami wzrostu, antybiotykami, hormonami i lepiej ich nie jeść?
Absolutna bzdura! Mit. To wszystko płynie z niewiedzy i przeszłości i nie ma w tym ani krzty prawdy.
Dlaczego mam panu wierzyć?
Bo się na tym znam. Skończyłem zootechnikę, przez wiele lat prowadziłem fermę drobiu, jestem pasjonatem swego zawodu. Moja mama dr Hanna Przyborska była zootechnikiem i specjalistką w hodowli drobiu, była prekursorem wszystkich linii genetycznych sprowadzonych do Polski.
W moim domu jadało się i jada przede wszystkim drób.
Niestety, ten mit o faszerowaniu kurczaków ''różnymi świństwami'' jest dość powszechny. Kiedyś przez pół godziny przekonywałem pewną znaną dziennikarkę, że kurczaki kupowane na targu są bardziej ryzykowne dla naszego zdrowia niż te kupione w supermarkecie.
Dlaczego?
Na targu kurczaki leżą bez opakowania, w otwartych pojemnikach w lodzie, czyli cały czas wchłaniają niewiadomego pochodzenia wodę z tego rozpuszczającego się lodu, są podatne na kurz z tego targu, kontakt z ludźmi itd. Nic też nie wiemy o tych kurczakach - skąd pochodzą, kiedy zakończyły swój żywot. Kurczak sprzedawany przez renomowaną firmę ma w swoim opisie pochodzenie - wiadomo, z jakiego stada pochodził (znamy nawet jego tatę i mamę), z jakiej wylęgarni; wiemy, że na każdym szczeblu rozwoju był badany, czym był karmiony. A od siedmiu lat, od kiedy jesteśmy w Unii, cały łańcuch pokarmowy takiego kurczaka jest dokładnie kontrolowany. I zapewniam, że to jest przestrzegane, walczymy bowiem o zbyt wielką stawkę. W ciągu tych siedmiu lat gwałtownie wzrósł eksport naszego mięsa drobiowego - siedem lat temu eksportowaliśmy ok. 40 tys. ton rocznie, teraz - 480 tys. ton, z czego ok. 85 proc. do Unii. Jesteśmy potęgą. W ubiegłym, trudnym przecież roku znowu nasza produkcja wzrosła o 20 proc.! W eksporcie mięsa indyczego wyprzedza nas tylko Francja, a kurzego - tylko Holandia. Proszę sobie wyobrazić, że my eksportujemy aż 80 proc. produkowanych w Polsce filetów indyczych! Wysyłamy drób do Anglii, Niemiec, Francji, ale też do Hongkongu, Rosji i Afryki.
Co to oznacza?
Ano to, że nastąpiliśmy na odcisk unijnym producentom drobiu. Nasi koledzy z innych krajów, dla których staliśmy się niespodziewaną i groźną konkurencją, tylko czekają na nasze potknięcie, by ten eksport zablokować.
Reprezentuję w Brukseli całe polskie drobiarstwo w organizacji unijnego drobiarstwa AVEC i widzę, jak zmienia się nastawienie naszych unijnych kolegów do nas, w miarę jak rośnie nasza produkcja. Ciągle muszę odpierać ataki: czy dobrze schładzamy nasze mięso, jak transportujemy, czy opakowania są właściwe itp. My musimy przestrzegać wszelkich norm - unijnych, polskich i światowych - choćby dlatego, że produkujemy 130 proc. naszego krajowego zapotrzebowania i te 30 proc. nadwyżki musimy wyeksportować. Nasze zakłady spełniają nie tylko te obowiązujące normy, ale nawet takie wymuszane przez klientów. Na przykład są sieci fast foodów - nie podam nazwy, by nie robić reklamy - które życzą sobie, by kurczak, którego kupują, nie jadał pewnych surowców, np. pochodzenia zwierzęcego, by miał więcej przestrzeni do życia, by żył dłużej, cieszył się tym życiem itd. I producenci się do tego stosują.
Ale czy może się zdarzyć, że taki hodowca drobiu dodaje do pasz pobudzacze wzrostu, np. hormony?
Nie. Od początku lat 90., od kiedy podnieśliśmy żelazną kurtynę, produkcja drobiu zmieniła się w Polsce zasadniczo. W czasach PRL myśmy w Polsce mieli kurczęta, które wolno rosły, bo nie było dewiz na sprowadzanie nowych linii genetycznych. Wtedy kurczak zjadał mnóstwo paszy, a rósł wolno - w osiem tygodni osiągał wagę do 1,6 kg. To była ekonomiczna katastrofa, więc niektórzy dodawali jakieś przyspieszacze wzrostu. Jeśli chodzi o same hormony, to ja w ogóle nie znałem żadnego producenta, który to robił. Zresztą weterynarze twierdzą, że hormony podawane w paszach są nieskuteczne, bo zbyt szybko ulegają zniszczeniu, a nie wyobrażam sobie robienia zastrzyków kurczakom. Chodzi więc raczej o pewne antybiotyki, które działały jak stymulatory wzrostu.
Dziś w ciągu 40 dni kurczak osiąga wagę ponad 2 kg i żadne pobudzacze nie są już potrzebne. To jest możliwe, bo w latach 90. sprowadziliśmy do Polski nowe linie genetyczne kur mięsnych, takie szybko rosnące. A do tego przyszły do nas wyspecjalizowane, światowe wytwórnie pasz przygotowujące karmę zbilansowaną, zawierającą dokładnie wszystko to, co potrzebne jest kurczęciu, by dobrze rosło. Podobnie postępują dziś wytwórnie pasz z polskim kapitałem.
A jak to wygląda od strony prawnej?
Od 2004 r., czyli od wejścia do Unii, obowiązuje u nas zakaz dodawania mączek zwierzęcych, a od 2006 - antybiotyków jako stymulatorów wzrostu, czyli umieszczania ich w paszach, by przyspieszały wzrost. Nie ma zakazu dodawania antybiotyków jako takich, bo czasami są one konieczne, kiedy zdarza się choroba. Ale są wówczas dodawane do wody pod ścisłą kontrolą lekarza weterynarii, z odpowiednim okresem karencji, tak by nie znalazły się w mięsie i nie dostały do organizmu człowieka. Bo na czym polegała zła fama antybiotyków? Na tym, że kiedyś producenci nie przestrzegali tego okresu karencji i dawali je niemal do czasu odstawienia kurcząt do ubojni. Były więc one w mięsie drobiu, a z mięsem zjadane przez ludzi, co prowadziło do spadku odporności człowieka na dany antybiotyk.
Ale o tym możemy zapomnieć, tego się dziś nie stosuje.
Przed reformą Balcerowicza nie można było kupić wysokobiałkowej paszy. To był rynek ścisłych przydziałów i kombinacji. Przez całe lata 80. miałem fermę drobiu i dobrze wiem, jak to wtedy wyglądało.
To czym pan wtedy karmił kurczęta, skoro nie było dobrych, zbilansowanych pasz?
Robiłem pasze samodzielnie. Jeździłem na targ do Żyrardowa po drożdże, które pochodziły z gorzelni, od handlarzy kupowałem pszenicę, w jakimś GS dokupowałem koncentrat dla prosiąt. To sobie wedle własnego wyczucia i doświadczenia mieszałem. Żadnych ''ulepszaczy'' nie dawałem.
To skąd ten mit?
Głównie z niewiedzy. Pamiętam, że kiedyś jakiś dziennikarz napisał o pewnym antybiotyku, że to hormon. Takie rzeczy łatwo się pisze, ale bardzo trudno prostuje.
Niedawno w jednym z odcinków popularnego serialu ''Kiepscy'' ktoś powiedział, że do Polski jeden z supermarketów sprowadził w celach promocyjnych tony kurczaków faszerowanych hormonami. Tragedia! Jestem przekonany, że mnóstwo ludzi w to uwierzy!
A dziś producent też może sam robić pasze?
Dziś to byłby absurd. Samodzielnie nie zdoła tak zbilansować paszy, jak robią to specjaliści. Do tego nie potrafi jej zgranulować do takich cząsteczek, które kurczęta chętnie zjadają i dobrze trawią. A żadnych ulepszaczy i tak nie doda, bo - po pierwsze - w Unii obowiązuje całkowity zakaz, a po drugie - jest to zbędne, bo dzięki postępowi genetycznemu oraz nowym technologiom poprawiającym komfort życia ptaków kurczęta i tak szybko rosną.
A co ze światem? Z USA, Brazylią, Tajlandią? Czy importowane z tych krajów mięso drobiowe jest bezpieczne?
Unia broni się przed importem dwutorowo. Z jednej strony podkreśla wszędzie, gdzie się da, pochodzenie mięsa unijnego, np. Francuzi piszą na opakowaniu, że ten kurczak urodził się we Francji i we Francji był karmiony, Niemcy dają swoją flagę itd. Z drugiej - zgadza się na import tylko z tego kraju, który pozwala na unijne kontrole w swoich zakładach, tak jest w Brazylii czy Tajlandii. No i oczywiście takie mięso przyjeżdża do Unii zamrożone, a w Unii obowiązuje zakaz rozmrażania i sprzedawania takiego mięsa jako świeżego. Dlatego jest ono dodawane wyłącznie do przetworów, nie kupimy go w sklepie w postaci np. świeżych udek czy filetów. Często słyszę, że zalewają nas udka kurze z Brazylii - to kolejny mit.
Dobrze pamiętam jak w latach 90. płynęły do Polski statki pełne kontenerów z mięsem drobiowym z Brazylii i USA.
To było przed rundą urugwajską GATT - zanim przystąpiliśmy do Międzynarodowej Organizacji Handlu (WTO). Dziś jako członek WTO jesteśmy przed tym chronieni. Dziś to my zalewamy inne kraje naszym mięsem.
A w USA można karmić kurczęta pobudzaczami wzrostu?
Tam jest bardziej liberalne podejście do stosowania antybiotyków. Ale główny powód, dla którego nie sprowadzamy mięsa drobiowego ze Stanów, jest taki, że tam chroni się je przed salmonellą poprzez chlorowanie mięsa po uboju. Unia się na to nie zgadza. Drugi powód jest taki, że w Stanach ptaki karmi się kukurydzą modyfikowaną genetycznie, tego też Unia nie chce.
Przecież w Unii karmi się kurczęta soją z GMO sprowadzaną m.in. ze Stanów.
Tak, ale soi w Europie nie uprawiamy, natomiast kukurydzę - owszem. Zdaję sobie sprawę, że to hipokryzja, ale tak jest.
Jeśli wiemy, że mięso, które kupujemy w sklepie, jest bezpieczne, że hormony i antybiotyki to mit, to czy warto się przejmować takimi opiniami?
Warto, zdecydowanie. Nasi odbiorcy z Zachodu, którzy i tak mają skłonność do traktowania nas jak strefy B, wszelkie takie negatywne artykuły, jakie ukazują się w prasie, wykorzystują, by walczyć o obniżkę ceny. A konkurenci - by wyrugować nas z unijnego rynku. Z drugiej strony chcemy, by polscy konsumenci nabrali zaufania do naszych produktów, bo naprawdę jesteśmy świetni w tym, co robimy.
Teraz w wielu krajach Unii rośnie apetyt na kurczęta chowane ekstensywnie - mają rosnąć wolniej, jeść inne pasze, takie spowalniające wzrost, dłużej żyć w lepszych warunkach i dłużej cieszyć się życiem.
Tak jakby przekładamy wajchę - zamiast przyspieszać wzrost, spowalniamy go. Tak jest w Anglii, Niemczech, a także we Francji, gdzie sprzedaje się mięso kurze pod marką Label Rouge. Taki kurczak musi żyć przynajmniej 81 dni, ma dużo przestrzeni, żyje przy świetle dziennym. Jego mięso kosztuje trzy-cztery razy więcej niż tego, który żyje 40 dni, ale już dziś ta marka ma 15 proc. rynku drobiowego we Francji.
Klienci wybierają mięso takich ''szczęśliwych ptaków'', by poczuć się bardziej ludzcy czy dla smaku?
Obie te rzeczy. Na klientów bardziej wrażliwych działa hasło ''szczęśliwych ptaków'', są gotowi za ten komfort więcej zapłacić. Ale smak jest też inny. Każdy tydzień życia kurczaka ekstensywnego powoduje, że jego włókna mięśniowe są twardsze. On w wyglądzie i smaku zaczyna przypominać wyścigowe kurczaki z podwórek naszych babć. Te ptaki musiały się nieźle nabiegać, by znaleźć pokarm. Często kiedy jestem we Francji, przyglądam się w hipermarketach ludziom, którzy podchodzą do stoiska z takim tradycyjnym mięsem. Niekoniecznie wyglądają na zamożnych. To są emeryci, którzy wolą zjeść mniej, ale z przekonaniem, że jedzą zdrowo, kobiety w ciąży i matki z małymi dziećmi, także szczupłe młode kobiety dbające o swój wygląd.
U nas też są takie kurczaki, zwane zagrodowymi.
Owszem. Różnica jest taka, że nasze szczęśliwe kurczaki stanowią mniej niż 1 proc. całej produkcji. To jeszcze przyszłość w Polsce. Jednak ciekawy jest odbiór tego mięsa przez konsumentów. Otóż niektórzy bardzo chwalą jego smak i jak raz je kupią, to potem już innych kurcząt nie chcą. Ale inni, szczególnie ludzie młodzi, od dzieciństwa karmieni tymi szybko rosnącymi kurczakami, nie chcą wcale tych starych smaków.
Kupuje pan kurę na bazarze?
Nie, nie mam zaufania do niekontrolowanego mięsa. Taka kura zdrowo wygląda, kiedy biega po podwórku, ale może być nosicielem różnych chorób. Zachęcam, by kupować coś, co ma opis, i wierzyć w ten opis.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl - www.gazeta.pl © Agora SA